TURYSTYKA MULTIMEDIALNA
Panuje powszechne przekonanie, że w ostatnich kilkunastu latach osłabło zainteresowanie kulturą, historią, chęcią poznawania swojego dziedzictwa, czy odkrywania kraju. Mówi się o mizernym czytelnictwie, tak wśród dorosłych, jak i młodzieży. Telewizje serwują nam programy, które niestety z roku na rok wydają się być co raz niższych lotów, a najpopularniejsze stacje radiowe bombardują prostą i przyjemną (nie dla wszystkich) muzyką, skutecznie omijając gatunki i projekty ambitne. Ciężko w dzisiejszym świecie odnaleźć treści pożyteczne, edukacyjne, skłaniające do refleksji, pobudzające wyobraźnię i rozwijające człowieka, zwłaszcza młodego, którego poglądy i osobowość dopiero się kształtują.
Gdzie tak popularne niegdyś w telewizji programy edukacyjne? Gdzie książki, które nakierowały tak wielu z nas, doprowadziły do tego, kim się staliśmy. Posłużę się przykładem kultowej dla wielu trzydziesto- i czterdziesto- latków serii o niestrudzonym historyku sztuki – detektywie, sławnym Tomaszu N.N., czyli oczywiście Panu Samochodziku. Nie był to macho, który z półobrotu powalał przeciwników, lecz odwrotnie – niepozorny facet, wykorzystujący swój spryt i inteligencję. Posiadał jednak bajerancki wehikuł, który był silnym magnesem przyciągającym do lektury zwłaszcza chłopców. Wielu z nas te książki zaszczepiły bakcyla podróży, turystyki i odkrywania historii.
Reformy edukacji, serwowane przez kolejne rządy produkują nam armię bezrobotnych… absolwentów wyższych uczelni. Zatrważające jest, kiedy tacy ludzie nie potrafią odpowiedzieć w którym roku miała miejsce bitwa pod Grunwaldem, kiedy zakończyła się druga wojna światowa, czy wymienić kilka województw, lub pokazać na mapie Polski regiony, czy większe miasta. Wiedza, która kiedyś była podstawowa dla absolwentów liceów, czy techników, dziś jest „czarną magią” dla osób, które opuszczają mury setek (niestety) uczelni prywatnych. Szkoły dziś nie rozwijają, nie nakłaniają do własnej inicjatywy, lecz nakazują do kierowania się z góry narzuconym kluczem.
Czy jednak jest tak źle? Okazuje się, że nie, a zbawcą jest… no właśnie… ten diabelski internet, przez który dokonuje się ponoć alienacja społeczeństwa. To sieć umożliwiła łatwą i tanią możliwość nauki, odkrywania i rozwijania swoich pasji.
Obserwacje oprę o dziewięć lat tworzenia i rozwijania serwisów internetowych z dziedziny turystyki, kultury, historii i krajoznawstwa. Jeszcze dekadę temu podstawowymi narzędziami turysty-amatora była literatura i papierowa mapa. Szerokopasmowy internet jawił się gdzieś na horyzoncie, a szczęśliwcy nerwowo odliczali minuty (zwłaszcza przed 18:00) podczas używania modemu telefonicznego. Stron o podobnej tematyce było w sieci mało, a jak już to ubogie w treść. Mowy też nie było o interakcji z użytkownikiem. Nieśmiało jednak wszystko się rozwijało, a pionierzy umieszczali swoje dzieła na serwerach.
Przez te kilka lat zmieniło się bardzo wiele. Poznaję wiele osób w średnim, jak i starszym wieku, również emerytów, którzy po zaznajomieniu się z siecią i odkryciu ciekawych serwisów, rozpoczęli na nowo odkrywanie swojego dziedzictwa. Jest też młodzież i dzieci, które zaraziły się tym samym. Nie odkryli tego podczas zajęć szkolnych, ale odnaleźli sami w czasie surfowania po internecie. Jak się okazuje, kto ma predyspozycje i pewne rzeczy we krwi, ten sam odnajdzie drogę, pomimo niedogodności.
Zdaje się, że coś drgnęło w ostatnim czasie. Przeminęły lata 90.,zachłyśnięcie się Zachodem i nowinkami z niego importowanymi. Kiedy to już wszystko spowszedniało (i zbrzydło), ludzie zaczęli dostrzegać, że mamy coś swojego, odległego od ujęć z amerykańskich filmów, kultury i tradycji zachodniej. Coś innego, a jednak swojskiego, ciekawego, coś co głęboko w nas tkwi. Jak grzyby po deszczu, powstają w sieci serwisy traktujące o tej tematyce. Tworzone są grupy rekonstrukcyjne, zespoły wykonujące muzykę dawną i kapele folkowe. Odtwarza się zwyczaje słowiańskie, sięgające nierzadko czasów pogańskich. Te inicjatywy w większości są dziełem ludzi młodych, poszukujących na nowo swojej tożsamości.
Dziś wiele osób, dzięki internetowi odkryło niezwykłe miejsca za miedzą. We weekendy pakują rodzinę do samochodu, lub wsiadają na rowery i ruszają na wycieczkę. Wiadomości o podobnej treści dostaję całkiem sporo.
Fascynacja i tęsknota za tym aspektem polskości, przekłada się również na współczesną architekturę. Co drugi budowany dom posiada kolumny, nawiązujące do dworków szlacheckich. Niektórzy próbują stawiać nowe pałace, a nawet „zamki” z blankami, a nad drzwiami wieszają przeważnie wymyślone „herby rodowe”. Niestety w większości jest to zwykły kicz, szepczący obraz miast i wsi. Pozytywem tego boomu są remonty obiektów zabytkowych. Dwory, pałace, zamki kupowane są przez majętnych ludzi i adaptowane na hotele, restauracje, czy mieszkania. W Polsce odbudowywane są też zamki. Często są to samowolne kreacje, budowane niemal od podstaw, niemające wiele wspólnego z pierwowzorem. Czy takie przedsięwzięcia należy akceptować, czy krytykować, to zupełnie osobny temat. Zdania są podzielone, a prawda jak zawsze, leży pośrodku…
Odbiegając nieco od architektury i historii, wróćmy do turystyki i internetu, ich wzajemnej współpracy, bo taki jest właśnie główny zamysł powstania tego artykułu-felietonu. Wspomnieć trzeba o zjawisku już nie młodym, lecz dopiero od niedawna przeżywającym rozkwit – projektach społecznościowych, oraz o darmowych i otwartych aplikacjach na komputery osobiste i urządzenia przenośne. Te ostatnie są sprawką chyba największego rozwoju „turystyki multimedialnej”. W internecie jest przynajmniej kilkanaście serwisów oferujących możliwość przeglądania darmowych map i zdjęć lotniczych. Internauta może obejrzeć każdy zakątek, nie ruszając się z fotela. Aplikacje wzbogacone są o możliwość planowania trasy, nanoszenia własnych danych, fotografii. Możliwości wydają się nie mieć końca, ponieważ co dzień powstaje coś nowego. Projekt OpenStreetMap tworzony jest tylko przez użytkowników i nie należy do żadnej firmy komercyjnej. Każdy może być współtwórcą mapy, wzbogacając i modyfikując jej treść. Aplikacja jest w stanie dość wczesnego rozwoju, ale posiada niesamowity potencjał, wróżący jej sukces, podobny do sławnej już Wikipedii, opartej zresztą na podobnych zasadach. Programy te w połączeniu ze stronami o tematyce turystyczno-historycznej stanowią niesamowity impuls do wybrania się w teren i zobaczenia opisanych miejsc na własne oczy, posiłkując się najnowszymi zdobyczami techniki. Obecne urządzenia przenośne czyli wszelkiego rodzaju smartfony, tablety i dość już tanie nawigacje satelitarne, umożliwiają uruchomienie na nich wspomnianych aplikacji. Ciekawe, co nam jeszcze przyniesie najbliższa dekada, nie wspominając nawet o latach bardziej odległych?
Przy okazji powstała też zabawa zwana Geocachingiem, polegająca na odnajdywaniu za pomocą odbiornika GPS „skarbów”, ukrytych wcześniej przez innych uczestników gry. Fanty umieszcza się w pojemniku zwanym „geocache” i umieszcza np. w dziupli drzewa. Miejsce nanosi się na mapę internetową, a kolejna osoba podążająca tą trasą, może „skarb” odnaleźć. Jest to gratka dla turystów-miłośników przygód. Ale chyba każdy krajoznawca-amator lubi tajemnice i rozwiązywanie zagadek?
Jest to temat rzeka i ciężko zmieścić wszystkie przemyślenia w krótkim tekście. Zacząłem nieco krytycznie, ale zakończenie jest już optymistyczne, co jest tak bardzo potrzebne w dzisiejszych czasach. Pozdrawiam wszystkich miłośników turystyki, historii i przyrody, tych zawodowych i amatorów. Do zobaczenia, być może, gdzieś w terenie…
Tekst: Tomasz Szwagrzak