blog Panoramio Fotopodróże Fotopodróże kanał RSS mobile wersja polska English language Deutsch Sprache Русский язык En español שפה עברית Le français L’italiano
Facebook Google+ Twitter Youtube Poznaję Ziemię Łódzką Poznaję Ziemię Łódzką






Pozycja: główna>> artykuły i felietony>> Co turysta wiedzieć powinien…

















wejdź na stronę

wejdź na stronę

wejdź na stronę

wejdź na stronę

wejdź na stronę


PageRank Checking Tool


Przewodnik po Warmii i Mazurach.

Zamki świata.
















CO TURYSTA WIEDZIEĆ POWINIEN I O NIEKOMPETENCJI URZĘDNICZEJ

Omówię dziś ważną kwestię dla wszystkich miłośników zabytków i podróży z tym związanych – kompetencje urzędów w sprawach turystycznych i przydatnością publikacji tematycznych w terenie.

Często podczas wyprawy towarzyszy nam mapa z naniesionymi sygnaturkami obiektów w miejscowościach w których się znajdują, lub przewodnik z suchymi informacjami. Jednym z problemów jest to, że taka literatura często ma już kilkadziesiąt lat, lub jeśli jest to nowsze wydanie, to dane zaczerpnięte są z rejestru zabytków, lub kopiowane ze starszych pozycji. Mało który autor takiego tekstu zadaje sobie trud, aby pojechać samemu w opisywane przez siebie miejsca. Publikacje takie przygotowywane są na zlecenie, a fotografie pozyskiwane z niezależnych źródeł. Przedstawię kilka uwag i porad, aby wycieczka nie okazała się rozczarowaniem.

Książkowe opisy rzadko traktują o obecnej sytuacji i dostępności zabytku. Pomija się takie kwestie, ponieważ publikacja wydawana jest na lata i takie informacje mogą ulec zdezaktualizowaniu, lub co jest najpowszechniejsze i o czym wspominałem wcześniej – autor nie widział danego miejsca na oczy. Tak naprawdę tylko część pałaców i dworów jest powszechnie dostępna. Pominę kwestię np. zamków, czy budowli fortyfikacji miejskich, gdyż takie zabytki są raczej dostępne dla ogółu. Często dany obiekt obejrzeć możemy jedynie zza ogrodzenia, lub jak się to co raz częściej zdarza – zatrzymać się przed szczelną bramą w wysokim i pancernym murem z systemem monitoringu. Taki współczesny obwód obronny skutecznie utrudnia spojrzenie nawet na skrawek zabytku, który w folderach promocyjnych opisywany jest jako wielka (a często jedyna) atrakcja gminy, nie licząc się zupełnie z dostępnością dla turysty, a przez to z jego czasem i portfelem. Podać nawet mogę jeden przykład z województwa, gdzie gmina promuje dwór położony na terenie… jednostki wojskowej, a przez to zupełnie niedostępny.

Po dotarciu na miejsce okazuje się, że dwór, lub pałac jest własnością prywatną, a właściciel nie życzy sobie wizyt gości. Według prawa nie wolno nam wejść na taki teren bez pozwolenia, możemy jedynie oglądać zza ogrodzenia, a nawet zrobić zdjęcie. Gospodarz majątku może jednak zamontować zabudowaną bramę, lub wszystko otoczyć szczelnie roślinnością i wtedy nie zobaczymy już nic. Warto jednak zadzwonić domofonem, lub wcześniej zapytać się i umówić na przyjazd telefonicznie, jeśli istnieje taka możliwość. Okazuje się bowiem, że wielu właścicieli zabytków jest pasjonatami tak samo jak my i chętnie oprowadza po terenie, prezentując swoje dopieszczone „dziecko”, które pochłonęło oszczędności życia. Swój przecież zawsze pozna swojego. Gorzej jeśli zabytek kupuje biznesmen, lub gwiazdka TV, lub sceny dla tylko jednego powodu – szpanu, a przed wejściem stawia kiczowate, plastikowe figurki lwów. Z taką jednostką o wiele trudniej dojść do porozumienia.

Często zrujnowany i niczym niezabezpieczony zabytek okazuje się własnością prywatną, a właściciel mieszka w USA i marnie interesuje się sprawą. Prawo w tej kwestii stoi po stronie podróżnika i może zwiedzać obiekt, jeśli nie jest uświadomiony do tego, że teren jest prywatny. Obszar taki musi być należycie zabezpieczony ogrodzeniem, lub opisany np. tablicą „teren prywatny-zakaz wstępu”. Inna sprawa, jeśli taka tablica wisi od 30 lat, a właściciel nie był widziany od lat 15. Zabytek jest zdewastowany i stanowi przyczółek miejscowych menelów, lub młodzieży na etapie fascynacji piromanią, lub konsumpcji win krajowych z lokalnego sklepu. Tutaj też nikt nam nic nie zrobi, oprócz niesmaku i nieprzyjemności ze strony wymienionych przed chwilą osobników.

Najlepiej jeśli dany obiekt mieści urząd, lub szkołę. Tutaj wejście do państwowej instytucji jest wolne. Sprawa się komplikuje jeśli w zabytku mieści się jakiś instytut, np. hodowli roślin, czy innego bydła rogatego, lub taki obiekt do takowego należy. W godzinach pracy można wejść, jednak często zdarza się podczas niedzielnego wypadu, że jesteśmy wyganiani przez wyszkolonego odpowiednio w tej kwestii dozorcę. Państwowy instytut jest dobrem narodu i jego majątek też, jednak nie wiem dokładnie jak ma się do tego prawo. Firma prywatna zaś jest jednak tożsama z terenem prywatnym. Skwituję ten wątek jedynie tym, że naprawdę nie rozumiem dyrektorów takich PAŃSTWOWYCH instytutów. Czym jest spowodowana taka obrona majątku narodowego przed takim złem systemu jak turysta? Czy obawą przed kradzieżą? Każdy przecież wie, że rasowy złodziej kradnie zawsze bydło z instytutu zawsze w niedzielne popołudnie i zawsze z rodziną, lub przyjaciółmi, a co najważniejsze – swoje niecne zachowanie utrwala aparatem fotograficznym. Mamy prawo fotografować obiekty publiczne. I teraz czas na ważną kwestię. Muzea państwowe nie mają prawa zakazywać wykonywania zdjęć (zakaz może dotyczyć jedynie używania lampy błyskowej z uwagi na bezpieczeństwo ekspozycji), a tym bardziej pobierać za to opłat! Ale to temat rzeka, wałkowany i nierozwiązany od dawna na łamach różnych mediów. Wszystko to spowodowane jest niewiedzą, krótkowzrocznością, chęcią łatwego zysku, lub zwykłym chamstwem, zwanym potocznie buractwem. Dyrektor opłacany z naszych podatków jest przecież panem i władcą na (nie)swoim folwarku.

Wiele też zależy od widzimisiostwa dyrektorów szpitali czy domów opieki społecznej, które mają siedziby w zabytkowych pałacach i dworach. W połowie przypadków, po uprzednim wytłumaczeniu sprawy, jest się wpuszczanym na teren i można robić nawet zdjęcia, jeśli się nie uwieczni na nich pensjonariuszy. Zabezpieczenie takich obiektów i ochrona ma swoje uzasadnienie w trosce o spokój i prywatność przebywających w nich ludzi. Często jednak nie zostaniemy nawet wpuszczeni za bramę i spotkamy się z kategoryczną odmową.

Jeśli o mnie chodzi to staram się na bieżąco aktualizować informacje o dostępności obiektu, jeśli mam jakiekolwiek nowe dane. Oczywiste jest, że nie można być wszędzie, zwłaszcza, jeśli zabytków jest kilkaset, a do niektórych ma się niemal 100 km. Przeważnie w opisie zawarta jest informacja z ostatniego pobytu w danym miejscu. Sytuacja jednak często zmienia się z roku na rok. O ile łatwiejsza byłaby praca, jeśli istniałaby jakakolwiek współpraca z gminami, które dany zabytek mają pod swoim nosem na co dzień. Dostaję jedynie skargi, że coś źle jest opisane, lub czegoś brakuje. Śmieszne jest wtedy, gdy na stronie takiej gminy nie ma nic, lub informacja jest na poziomie katastrofalnym. Można jedynie liczyć na pomoc niezależnych ludzi, którzy hobbystycznie zwiedzają nasz region w wolny czas, lub się tym na własną rękę zajmują.

Promocja turystyczna w naszym kraju nadal jest na niskim poziomie, a urzędy i instytucje nie stoją do turysty frontem, tylko zadem, a informacja i materiały dostępne w urzędach, lub instytucjach są często na poziomie żenującym i dalekie są od rzeczywistej sytuacji. Często okazuje się nawet, że zabytek nie istnieje od kilkunastu lat, mimo że opisany jest w publikacjach. Więcej dowiemy się z niezależnych serwisów, lub for internetowych. Nie pamiętam, abym dostał kiedyś odpowiedź na maila wysłanego z zapytaniem do urzędu gminy. Często na stanowiskach urzędniczych związanych z tematem pracują ludzie, którzy z turystyką i krajoznawstwem nie mają nic wspólnego, a raczej nie powinni mieć, nie mając podstawowej wiedzy, a co najważniejsze – nie mają w sobie tej żyłki i pasji. A pensje pobierają często wysokie, bo przecież to brat, żony dyrektora. Gorzej jeśli do urzędu przyjedzie turysta zagraniczny i zechce coś się dowiedzieć, a znajomość podstawowego języka obcego przez pracownika przypomina poziom syna Adasia Miauczyńskiego z filmów Koterskiego. Takie są realia polskich instytucji państwowych związanych z turystyką. I kto za to płaci? Pani płaci, Pan płaci.. Społeczeństwo. Tylko gdzie w przyszłości zabierze nas ten rejs? Chyba na mieliznę… (22.07.2010)





Tekst: Tomasz Szwagrzak



Valid XHTML 1.0 Strict Valid CSS! firma Kylos warunki licencji prawa kontakt z autorem